czytaj i słuchaj!
Przyjaciele, muzyka, tuńczyki i grog na słonecznej wyspie Zielonego Przylądka.
Po obiedzie Grzech i ekipa ruszyli w granie. Cóż to to była muzyka! Kiedyś, po tym jak powstała płyta Grzecha z World Orchestra „One World”, to ja pomyślałam, że już nigdy więcej czegoś lepszego nie usłyszę. Nic bardziej mylnego. Te nowe tematy, które urodziły się tam na dalekiej wyspie, zagrane w tamtym klimacie z właściwą dla niego energią to był kosmos! Każdy z muzyków to wielki artysta z wielkim sercem do tego co robi. 5 koncertów i 5 razy eksplozja energii i pomysłów na granie. Genialne!
Każdy dzień był wart tej dalekiej drogi. Rano wspólne śniadanie – szukaliśmy wciąż nowych miejsc, gdzie by tu jeszcze jakoś inaczej, ciekawiej zjeść zasadniczo to samo: omlet lub catchupa (zestaw z fasolą, jajo, kukurydza i kilka innych ingredientów, wszystko w salsie dość pikantnej). Kawa na wyspie jest po prostu wyśmienita. Uprawia się ją na wyspie Fogo.
Kilka słów o SAL. To wyspa wulkaniczna, kompletnie jałowa, cała gleba to rdzawy kurz na skale, czyli to co wyrzucił kiedyś wulkan. Jak się w tę skałę wsadzi palmę i podlewa to ona rośnie jak wściekła. Woda słodka jest z odsolenia morskiej wody. Są też przy resortach małe trawniki i bajecznie kwitnące pnącza. Jednak rośliny to raczej rzadkość. Mało kogo tu stać na podlewanie. Plaża na Sal jest piaszczysta, złota, a woda ma wszelkie odcienie szmaragdu i zieleni. Kryształowa. Lokalni mistrzowie tańczą na deskach na fali. Wyspę można przejechać jedyną drogą wzdłuż w 40 minut.
Z jednego końca wyspy widać drugi. Szerokość można odmierzyć krokami. Jest plaża na windsurfing i kite. Po wyspie śmigają taksówki i prawie tylko taksówki. Prywatnych aut jest tu bardzo mało. Wszędzie w obrębie miasteczka jedzie się taksówką za 2 EUR, w nocy za 3 EUR, a na lotnisko za 13 EUR. Nawet nie pomyślisz, że potrzebujesz taksówki, a ona już Cię wabi wydając pomruki, mrugając światłami, zwalniając za Twoimi plecami. Żeby mieć spokój i przejść się spacerem wyćwiczyliśmy specjalną pozę p.t. „na pewno nie chcę dać się podwieźć”.
Nasz rytm dnia to śniadanie, plaża lub wypad w głąb wyspy, o 17 wspólny obiad w klubie, potem muzyka do rana. Muzycy szukali kompanów do grania i śpiewania na ulicy, bo takich ulicznych miejscowych zespołów trochę tam jest. Wkręcali się w zespół i grali razem. Zapraszali ich też na granie do klubu. Wszak to festiwal, a Wyspy Zielonego Przylądka to kraj Cesarii Evory!!! Ludzie są ciepli, serdeczni i otwarci. Mówią po kreolsku, portugalsku i nieźle po angielsku. Są potomkami Portugalczyków, którzy wprowadzili na wyspę ludzkość w XV wieku. Portugalczycy sprowadzili do pracy Afrykanów i dziś są mocno z nimi wymieszani. Bardzo ładni i przystojni. SAL z racji tej, że jest jałowa i cały jej skarb to plaże, nadaje się tylko dla turystów, więc powstało tu kilka resortów i jej mieszkańcy to pracownicy z obsługi ruchu turystycznego. Nic więcej się tu nie da robić. Niewielki przemysł i rolnictwo dzieją się na innych wyspach, zwłaszcza na Santiago, gdzie jest stolica Zielonego Przylądka. Mieszkańcy poruszają się między wyspami samolotem lub drogą morską, co jednak nie jest łatwe. Samolot jest dla nich trochę za drogi, a morze ma bardzo dużą falą i te odległości między wyspami to 200 – 400 mil. Pogoda doskonała przez cały rok.
Wyprawa w Interior
Atrakcji na wyspie nie ma wiele – plaża, wieczorem ta jedna ulica z knajpkami, deska i latawiec, oraz wypad quadem w interior. Gdzieś pośród rudego kurzu jest kamienista plaża, gdzie można spotkać rekiny. Wszyscy tam stoją po pas w wodzie, w specjalnych gumowych butkach wypożyczonych w deskowej szopce od lokalesa i wypatrują rekinów. W jednej ręce komórki w pozycji gotowej do strzału, w drugiej trzyma się gatki, żeby nie zamoczyć, ale to bez sensu, bo i tak w końcu przyjdzie taka fala, że zamoczy po szyję. Jest też solankowe kąpielisko w kraterze wulkanu, gdzie Grzech grał jeden z koncertów pierwszego festiwalu, i ta woda była tak słona, że nie było szans zanurzyć całego ciała. I bardzo prozdrowotna. Dojechaliśmy tam wypożyczonym quadem. Tak zakurzeni to nigdy przedtem nie byliśmy (zwyczajnie kurzem, bo zadowoleni, czyli nie zdenerwowani). Ubrania w zasadzie nie do odzyskania.
Tuńczyki
Myślę, że ważnym punktem programu były tuńczyki. Na tym wspomnianym jedynym molo na wyspie (trzeba je postrzegać tak jak molo w Sopocie) codziennie odbywa się targ rybny. Drewniane, kolorowe łodzie podpływają co chwilę do molo i dostarczają ryby: tuńczyki, takie około 1 metra długości, i inne też tak duże potwory z łuską, oraz dorady i czerwone rybki z łuską. Na tym molo są kolorowo odziani ludzie: kobiety, dzieci i mężczyźni i wszyscy oni czyszczą i filetują te ryby. Klienci przychodzą z taczkami i zaopatrują swoje knajpki. Feria barw! Na wyspie nie ma żadnej hodowli ani drobiu ani innego zwierza, więc postanowiliśmy jeść tylko te ryby. Jest wprawdzie supermarket i można tam kupić mięso, ale zapewne to samo co w innych częściach świata. Nie o to wszak chodzi.
Niewiele więcej da się opowiedzieć o wyspie – o ludziach tam żyjących z pewnością znacznie, znacznie więcej. Poznaliśmy Andreę (nazywają ją „księżniczką wyspy”), ma swój sklep z organicznymi produktami i uczy tradycyjnego tańca lokalne dziewczęta i kobiety. Ten taniec to bardzo energetyczny ruch bioder przy całkowitym spokoju głowy – można na głowie postawić kieliszek z drinkiem i tak wirować. Poznaliśmy kobiety, które grają na bębenkach do tego tańca. Poznaliśmy muzyków, kucharzy, rzeźbiarzy oraz krawca (cała ekipa uszyła sobie „coś” w sklepiku z materiałami i z krawcem na zapleczu, który okazał się być muzykiem i Ania zagrała z nim mały koncert w pracowni). Jedliśmy murenę w knajpce z telewizorem i meczem drużyny portugalskiej, naleśnik na śniadanie wyczekany 2 godziny i piliśmy gorg – codziennie.
Jednak bez Grzechów i cudownej kompani muzyków ani te tuńczyki, a ni ta egzotyka odległej wyspy nie byłyby tak doskonałe. Oni i ich muzyka uczynili tę podróż czystą metafizyką. Wrażeniem niezapomnianym. Dla takich chwil warto czasem spontanicznie wszystko inne odłożyć na dalszy plan i zanurzyć się w inną rzeczywistość.
Tu byłem:
Grzech Piotrowski, saksofon i rdzeń, zarzewie tego grania, Polska
Rasm Almashan, głos, Jemen
Ania Wandtke, skrzypce, Polska
Sebastian Wypych, bas, Polska
Adeb Chamoun, rytmy, Syria
Staszek Słowiński, skrzypce, Polska
Ghostman, głos, Polska
oraz
Galernicy69 w charakterze groupies: Małgosia & Wojtek Żółtowscy